Okiem kadry

Wracamy po nie, gdy bez nich wyjdziemy z domu. Wakacje planujemy tak, żeby móc z nich korzystać, czyli żeby był dostęp do prądu. Dbamy o nie, żeby się nie ubrudziły, nie porysowały, nie upadły…

Gdy rodzili się obecni obozowicze, telefon komórkowy był wciąż rzadkością i luksusem. Gdy ktoś takowy już miał, był w awangardzie postępu. Teraz ci, którzy nie mają, są uznawani za elektronicznie upośledzonych. Nawet nie hipsterów (do kwadratu), bo zaznaczeniem swojej indywidualności i niepokorności może być brak konta na portalu społecznościowym, ale nie brak telefonu komórkowego! Można pójść dalej – telefon to nie telefon, tylko już teraz smartfon: z internetem, kamerą, latarką, prognozą pogody, ulubioną muzyką… Problemy zaczynają się, gdy na przykład kończy się bateria…

Proszę sobie wyobrazić następującą scenę: zbiegowisko pod kor-radiem, zamieszanie, targi, przekomarzania. Coś się stało? Błyskawiczna awaryjna odprawa zastępowych? Apokalipsa? Nie. Ostatnie minuty przygotowań do zbiórek. Tłumy zlatują się do gniazdek elektrycznych, żeby zdążyć podłączyć swoje smartfoniki przed zajęciami, by te mogły im potem znów towarzyszyć w pełni „zdrowe”. Jako że urządzenia trzeba ładować codziennie, liczba potrzebnych gniazdek przekracza możliwości logistyczne Korczakowa (punktów ładowania jest ponad 20!). Stąd tłumy, odłączanie cudzych telefonów, powerbanki, kombinacje etc. Można postawić pytanie, po co nam smartfon na wakacjach, gdy jesteśmy w pięknych okolicznościach przyrody i mamy wokół siebie przyjaciół, bogaty plan dnia i nieustającą możliwość zrobienia „czegoś”, gdy na horyzoncie pojawia się nuda?

Gdy zabraknie w smartfoniku baterii, zaczynają się problemy. Nagle się okazuje, że nie można nieustannie słuchać muzyki, tylko trzeba z kimś porozmawiać albo, co gorsze, wytrzymać pół godziny, godzinę bez zajmującego zmysły zajęcia. Pobyć w ciszy lub posłuchać otoczenia. Pobyć w pełni w przestrzeni, która otacza, a nie wyłączać się z niej słuchawkami. Gdy rozładuje się smartfonik i nie można „grać w grę”, coś trzeba ze sobą zrobić, zająć sobie czas. Jeszcze wielu z nas to potrafi: pograć w karty, w gry planszowe, w statki (rzadkość), w skojarzenia, w mafię… Spędzać czas sam ze sobą lub z innymi ludźmi. Ta umiejętność powoli zanika, bo zamiast drugiej osoby coraz częściej wybieramy urządzenia elektroniczne. Czy przyszłość sprawi, że nuda zniknie, jak zniknęły niektóre choroby zakaźne? Człowiek ciągle będzie miał zajęcie, bo smartfon (lub jego bardziej zaawansowany technologicznie następca) zawsze będzie mieć dla niego przygotowaną rozrywkę?

Narzekania na rozwój technologii są tak stare, jak stara jest sama technologia. Często okazywało się, że postęp przyniósł korzyści zamiast wad. Ciężko jednak nie zauważyć, że technologia elektroniczna ingeruje w nas samych znacznie mocniej niż koło, maszyna parowa czy nawet prąd elektryczny. Co przyniesie przyszłość? Tego nie wiemy. Warto jednak od czasu do czasu pomyśleć, czy na pewno czas, który spędzamy, wpatrując się w ekran, nie mógłby zostać wykorzystany lepiej. Nie mówiąc już o wolności od uzależnienia od dostępu do gniazdka elektrycznego.